Odwiedziny Instruktorów w ZOD Fregata. Spotkali się oni z instruktorką naszego środowiska z SP 1 druhną phm. Janinę Dzisko.
Uśmiech na twarzy druhny bezcenny, nawet z nami pożartowała, wspominaliśmy ostatnie święto szczepu na które zdrowie nie pozwoliło jej w uczestnictwie. Opowiedzieliśmy Jej co dzieje się u harcerzy w Jedynce.
Widac było, że z wizyty bardzo się cieszy, była duma że dalej „wychowuje się prawych Polaków w mundurach”. Przy pożegnaniu zostaliśmy zaproszeni na kolejną wizytę. Oczywiście będziemy.
Mamy nadzieje że odwiedziny, rozmowy i radość pozostanie z druhną!
Druhna Janina, można powiedzieć to zaraz koło hm. Wilhelminy Ginter naważniejsza instruktora która tworzyła i chorniła środowisko naszego szczepu w latach 50-tych. Nasza kronika wspomina to tak:
W 1951 roku najmłodszym w szkole nauczycielem była Irena Dzisko (Gubarewicz), która została zatrudniona i otrzymała etat Przewodnika harcerzy. Szczęście było takie że, wcześniej należała ona do pierwszej drużyny harcerek, jako uczennica SP 1 była w zastępie Kupsiównej. Tak wspomina swoje pierwsze spotkanie z ZMP:
Czesia Kupsiówna założyła harcerstwo w podstawówce na Piastowskiej i ja w nim uczestniczyłam, ono miało charakter przedwojenny. To był rok 1948 lub 1949, duże rozdroże- harcerstwo traciło swój przed wojenny koloryt — ZMP wzmocniło się i wdzierałoby zagarnąć ile się da z młodzieży. Kiedy już na dobre powstało ZMP, zorganizowano spotkanie, na którym trzeba było powiedzieć o swojej przeszłości lub przedstawić życiorys. Filozofia była taka, że nie każdy mógł należeć do ZMP i nie każdego chcieli przyjąć. Główne pytania to: skąd, kto pochodził, co miał i kim był? W spotkaniu uczestniczyła też młodzież z Karsiborza. Wstałam i powiedziałam, że przed wojną miałam 28 hektarów ziemi — czyli wiadomo kułak. Wtedy prowadzący ZMPowiec — Przewodniczący przerwał i brat już nie był pytany, bo wiadomo, że będzie miał to samo, co siostra — było to negatywnie przyjęte. To było zdobywanie młodzieży, ale z przedwojennym harcerstwem nie miało za dużo wspólnego. Starano się tak dobierać ludzi, by mieścili się w normach socjalistycznych, czyli biedni, dzieci chłopów, robotników. Na tym zebraniu nie zostaliśmy z bratem przyjęci. Ale na tym się nie skończyło.
Mimo wszystko wpisali mnie do ZMP. W liceum chodziłam w mundurze z krawatem. Maturę zdałam w 1950. Dołączyli nas do Związku na siłę. Ojciec był legionistą Piłsudskiego, więc nie było to zgodne z naszymi poglądami. Z harcerstwem na dobre związałam się dopiero pracując w „Jedynce”. Wraz z etatem otrzymałam funkcję przewodniczącej harcerzy działających w szkole. Struktura przedstawiała się następująco: klasa była drużyną, całość była zorganizowana na wzór szczepu, którym kierowałam. Były szkolenia, spotkania powiatowe i inne. Nawet mi odpowiadała taka praca, bo mogłam coś robić z młodzieżą. Starałam się nie dzielić młodych ludzi na tych socjalistycznych i tych z poglądami przedwojennymi. Głównym celem była organizacja ciekawych zajęć. Sama wychowałam się w socjalizmie, jak zesłali rodzinę na Syberię w ZSRR. Tylko tradycje rodzinne nas chroniły, pamięć o tym, jaka jest historia Polski, co to był Katyń i co robili bolszewicy. Więc przyjęłam zasadę, że ideologia na bok — byle było wesoło w tym moim harcerstwie. Nie
było niestety patriotycznego wychowania a raczej widoczne było nastawienie na pracę. Okazało się, że mimo pilnowania się człowiek przesiąkał tym wszystkim, że organizując to harcerstwo nie zawsze mogł się trzymać swoich zasad trzeba było to jakoś godzić i do końca już wiedział jak postępować.
Druhna Dzisko organizowała obozy i podejmowała różne działania z młodzieżą co nie uznaje uzniania u nowych władz OH ZMP i środowiko popada konflik z Komenda Powiatową (Domem Harcerza). Harcerzy w SP 1 druhna na ponad 80, środowisko otrzymuje swój drugi sztandar OH i mimo że w ZMP było to nie do pomyślenia organizuje oboz na wzór starych zasad w Karsiborzu podzielony na pod obóz mięski i żeński.
Wspomnina:
Później w szkole harcerze zorganizowali sklepik, gdzie sprzedawali domowe wypieki, by mieć środki na zakup elementów mundurów — sznury, czy materiał. Później sami sobie szyli stroje. Zrobiliśmy odstępstwo, mimo, że czerwone chusty i krawaty pozostały, to przyjęliśmy, że każda drużyna będzie miała inny kolor — niekoniecznie czerwony. Mogę powiedzieć, że działałam trochę nowatorsko i władze nie mogły się połapać. Nikt nam nic nie dawał i niczego nie sprawdzała ja uważałam, że harcerstwo to nie mogą być tylko zbiórki i wychwalanie socjalizmu. Nie interesowało mnie wyszydzanie życia przed wojną. Wiedziałam po prostu, że młodzież musi coś robić. Chciałam, żeby byli indywidualni, twórczy, żeby byli zaradni i działali. Środowisko nawet kupiło prosiaka. Dzieci go dokarmiały, zbudowany został chlewik przed szkołą, po pewnym czasie harcerze sprzedali zwierzę. Patrzyłam na innych, gdzie były tylko referaty, pogadanki, i ciągłe chwalenie socjalizmu, ale miałam inne podejście. Nie przeszkadzano mi, bo środowisko było widziane w mieście i było ogromne poparcie ze strony rodziców, ale trzeba było robić te ich akademie. Nie promowałam socjalizmu, przyjęłam zasadę, że powinny istnieć między nami relacje jak w rodzinie i przede wszystkim robimy to, co interesuje młodzież. Ponadto chodziłam do kościoła i przez to nie było mowy o awansie czy nagradzaniu mojej pracy w harcerstwie. Zależało mi na tym, aby inicjatywa wychodziła od młodzieży a nie bym ja im narzucała. Stopni i sprawności nie było a wiekowo było wszystko — od zuchów po liceum. Trwało to do 1960.
.
Views: 30
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.