Relacja reprezentacji świnoujskiego Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej na 22 Światowy Zlot Skautów (100Jamboree) w 100- lecie Harcerstwa Polskiego
Właśnie, jaki jest ten scouting? Takie pytanie chyba przyświecało każdemu z nas jadącemu na jamboree, mimo wszystko różni się od harcerstwa choćby tym, że nie jest on spotykany właśnie w Polsce. Więc jaki on jest? Odpowiedzi na to pytanie poszukiwali wędrownicy z III SH „Słowianie” ZHR udając się w podróż pociągiem, promem, rowerami i czasem nawet na pieszo do Szwecji na Światowy Zlot Scoutów czyli Jamboree.
Jamboree, Jambo – termin odnoszący się do międzynarodowych zlotów skautowych, stosowany od 1920 roku. ZHR jako część światowego skautingu wziął w tym udział. Cała przygoda zaczęła się 27 lipca. Podróż Świnoujście – Szczecin – Słupsk – Gdynia minęła dość spokojnie, nie było tłoków w pociągach dzięki czemu bez problemów załadowaliśmy do każdego pociągu 6 rowerów. Taki był nasz skład, sześcioro wędrowników. Ania z 13 ŚDH „Koniczynki”, Tomek, Arek, Grzesiek, Piotrek St. z 13 ŚDH „Ptaki” i Piotrek S. z V ŚDH „Patria”.
Gdynia przywitała nas mżawką. Pomimo później pory nie położyliśmy się tak szybko spać, choć nocleg był zapewniony w Marinie ZHP. Postanowiliśmy pozwiedzać miasto nieco rozgrzewając się przed dniami jazdy na rowerach. Byliśmy przy ORP „Błyskawicy”, stanęliśmy pod pomnikiem ofiar Grudnia 70, jaki i przed stocznią, przejechaliśmy rowerami po bulwarze jaki i pomoczyliśmy nogi w Bałtyku (100tak, tak, woda w Trójmieście jest całkiem inna niż ta w Świnoujściu;) ).
Dzień rozpoczął się bardzo wcześnie. Pobudka, apel wszystkich uczestników wyprawy, rozdanie strojów kolarskich i przejazd kolumna pod terminal promowy. Według idei całego wyjazdu mieli na rowerach na Jamboree udać się wędrownicy w liczbie 100 na 100 lat harcerstwa.
Na promie każdy mógł się ulokować w swojej kajucie i na własnym łóżku, jednak można było skorzystać z wielu atrakcji jak to bywa w czasie tak długiego rejsu, a płynęliśmy chyba 10 godzin. Następny przystanek – Karlskrona.
Karlskrona okazała się niezwykle urokliwym miastem, rozmieszczonym na wyspach z wielowiekową historią i zabytkami pamiętającymi czasy średniowiecza. Po zbyt długim postoju pod terminalem promowym ruszyliśmy na poszukiwanie noclegu. Dojechaliśmy na wyspę Drags٘ö gdzie rozbiliśmy swoje namioty nieopodal brzegu na szczycie skał porośniętych niewielką warstwą trawy. Noc minęła spokojnie jednak zaczęło padać przed godziną 5 i od tej pory deszcz towarzyszył nam przez 2 kolejne dni drogi.
O godzinie 9 całą ekipą spotkaliśmy się na rynku, gdzie w punkcie informacyjnym można było pobrać mapy, dalej każda ekipa podróżowała sama, we własnym tempie. Nie powiem, było ciężko zwłaszcza tego dnia. Niekończące się podjazdy pod górki, zjazdy z nich i kolejne podjazdy, deszcz który był na tyle silny że wylewaliśmy wodę z butów, a ubrania w plecakach przemokły. Z Karlskrony kierowaliśmy się na zachód, przez Nättraby, Ronneby i dalej w kierunku Bräkre-Hoby gdzie 10km przed ta miejscowością w lesie rozstawiliśmy namioty na nocleg. Większość drogi tego dnia wiodła nas wzdłuż autostrady gdzie była ścieżka rowerowa, ale za Ronneby zjechaliśmy już na boczne drogi którymi jechaliśmy już do końca wyprawy.
30 lipca pogoda była mniej kapryśna, pojawiały się liczne przejaśniania co umożliwiało chwilowe ogrzanie się na słoneczku, jak i droga stawała się co raz łatwiejsza. Pierwszego dnia z powodu deszczu zamokły nam wszystkie mapy, więc po dojechaniu do Karlshamn w punkcie informacyjnym zaopatrzyliśmy się w cały plik i każdy pochował choć jedną mapę do swojego plecaka, w miejsce gdzie najmniej zamoknie. Oczywiście nasze 'baterie’ trochę się podładowały z powodu wizyty w sklepie. Gdyby nie przygoda z pęknięta dętką tego dnia zajechalibyśmy o wiele dalej, a tak dzień zakończył się w Sölvesborgu gdzie spotkaliśmy bardzo dla nas życzliwego wulkanizatora, który mimo chęci nam nie mógł pomóc. Cóż począć, cały zapas dętek się skończył właśnie tego dnia, a zostało nam 25km do miejsca Jamboree.
Rozwiązanie było proste, wstajemy o 4 rano i idziemy na pieszo, na zmienne prowadząc niesprawny rower. Cały pomysł był całkiem dobry, jednak jeden szkopuł skutecznie go popsuł- poszliśmy w złą stronę, przez co straciliśmy godzinę czasu. Nie było wyjścia, telefon w garść i dzwonimy do Komendata Kontygentu Harcestwa na Jamboree, który posiadał samochód i był w stanie zabrać już wtedy 2 niesprawne rowery. Reszta wrzuciła szósty bieg i przejechała całą trasę w godzinę czasu.
Rinkaby, to tam odbywało się jamboree. Trud rowerowej wędrówki okazał się wart swojej ceny. Ogromna brama będąca wejście do potężnej przestrzeni jaką zajmował zlot. Ponad 20 metrowe, wkopane w ziemie i połączone przeplatanką z żółto niebieskiego sznurka żerdzie robią niesamowite wrażenie.
Warto dodać że bohaterm zlotu był Edward Michael Grylls – brytyjski podróżnik, alpinista i popularyzator sztuki przetrwania, który służył 3 lata w brytyjskich siłach specjalnych jako żołnierz 21 Regimentu Rezerwy Special Air Service. Jest znany przede wszystkim z programu telewizyjnego Ultimate Survival – Szkoła Przetrwania prezentowanego na kanale Discovery Channel. Znany w mniejszym stopniu również z programu Worst Case Scenario – Bear Grylls w miejskiej dżungli emitowanego na Discovery Channel od maja 2010 roku. Dodatkowo udało mu się pobić rekord Guinnessa w najdłuższym lataniu w tunelu aerodynamicznym – 1 godz. 37 min, przemierzyć zamarznięte Morze Arktycznego, został też wieku 23 lat został najmłodszym Brytyjczykiem, który zdobył Mount Everest. Jako pierwszy przeleciał motolotnią nad Mount Everestem czy też dokonał czysto harcerskie zadanie o nazwie „Highest open-air formal dinner party” – na wysokości niemal 8 tys. m, ubrany we frak, zjadł trzydaniowy obiad przy stoliku zamocowanym do kosza balonu, z którego następnie wyskoczył. Dla harcerzy znany jest jako naczelniki męskich skautów brytyjskich i zjeżdżając na linie otworzył on Światowe Jambo
Całe obozowisko zostało podzielone na 4 główne części: wiosna, lato, jesień, zima. W każdym z nich można było spotkać atrakcje związane z daną porą roku, czy to plaża, baseny z kulami do których można wchodzić, wielkie motyle zrobione z drewna a nawet surfing czy zjazd na snowboardzie. Mimo wszystko chyba najbardziej spektakularną rzeczą jaka była na tym terenie okazała się wieża wysoka na ok. 30 metrów. Jej część zewnętrzna była zbudowana z drewna, a stelaż po którym się wchodziło do góry jaki i sam taras widokowy tworzył metalowy stelaż. Widok z wieży był imponujący, ogromne pole namiotów z każdej strony sięgające niemal horyzontu. Wszystko ustawione w największym możliwym porządku. Co było niesamowite, kontyngenty z danych krajów posiadały takie same namioty na swoich obozowiskach.
Od głównego wejścia przez teren gdzie były namioty krajów wiodła droga wzdłuż masztów na których były powieszone flagi wszystkich państw które uczestniczyły w jamboree. Oczywiście nie zabrakło polskiej. Tak samo jak w 1913 gdy na I zlot skautów z całego świata w Birmingham, Wielkej Brytani wśród 30 000 uczestników znalazła się 56-osobowa grupa instruktorów z Polski z Michałem Affanasowiczem i Andrzejem Małkowskim na czele z biało-czerwoną flaga Polskie która z racji zaborów nie istniała na mapach Europy.
W namiotach państw poznawało się kulturę kraju, czym zajmują się skauci, można było zasmakować w kuchni regionalnej, czy zagrać w gry.
Inną strefa była część gastronomiczna, gdzie można było zjeść tradycyjne dania ze wszystkich zakątków świata. Osobiście wybrałam kuchnię egipską, gdzie zjadłam ryż ze smażonymi warzywami, grillowaną karkówkę i jakieś inne mięso oraz wypiłam rosół z czymś podobnym do bardzo napęczniałego ryżu. Muszę przyznać że ten obiad był bardzo smaczny.
Zwiedzenie całego terenu zajęło nam wiele godzin, rozmawialiśmy w tym czasie z wieloma scoutami z całego świata, wielu podobały się nasze mundury i chcieli wymieniać się plakietkami czy innymi częściami umundurowania. Mimo wszystko czas miną szybko, o godzinie 18 opuściliśmy teren jamboree i udaliśmy się na ognisko wszystkich, którzy jechali na rowerach. Akurat ekipie ze Świnoujścia przypadł zaszczyt rozstawienia ogniska. Wszyscy zasiedli w kręgu, nie było to typowe ognisko z gawędą i piosenkami, było to typowe wędrownicze ognisko w czasie którego mogliśmy przedstawić swoje opinie na temat tego co dziś widzieliśmy, kogo spotkaliśmy jak i całego wyjazdu. Każdy zgodnie zauważył, że scouting bardzo mocno różni się od harcerstwa nie tylko z powodu braku konkretnych mundurów, ale prawami którymi się rządzi czy sposobem działania. Każdy miał wiele do powiedzenia, a na koniec nauczyliśmy się piosenki „Jamboree” i dowiedzieliśmy o ciekawych prognozach odnośnie miejsc kolejnych jamboree (100za 8 i 12 lat) jednak to pozostanie tajemnicą na dzień dzisiejszy.
Po ognisku spakowaliśmy się i częściowo rozkręciliśmy rowery z tego powodu, że mieliśmy być podwiezieni ok. 50 km. W samochodzie oczywiście część zasnęła, był za nami dzień pełen wrażeń.
Zanocowaliśmy na ściętym polu zboża, obudziło nas ciepłe słońce. Tego dnia pomimo zmęczenia wszyscy jechali bardzo szybko, pewnie z powodu takiego, że przez 3 dni zdążyliśmy już nabrać niezłej kondycji oraz droga już była nam znana, choć ostatnie 10km pokonaliśmy inną trasa, która była bardzo malownicza. Przed 17 byliśmy w Karlskronie, tam ostatnie zakupy i droga na terminal promowy. Po wjechaniu na prom nasz dzień skończył się dość szybko. Obejrzeliśmy jak odpływa prom stojąc na rufie, zjedliśmy kolację, wszyscy się umyli i poszli spać. Rano obudziliśmy się już na polskich wodach.
Z Gdyni przetransportowaliśmy się do Gdańska, gdzie zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy na Westerplatte, o 16 wsiedliśmy do pociągu, który wiózł nas na LV. Obóz stacjonarny na Śląsk do Brynka k. Tarnowskich Gór.
Osobiście wyjazd mi się bardzo podobał, nie należał do łatwych, a nawet można powiedzieć, że do ciut szalonych, ale warto było dla tych wszystkich przygód, widoków i ludzi których spotkaliśmy po drodze. A najmilsze, że każdy może się chwalić tym, że przejechał 300 KILOMETRÓW NA ROWERZE!
Views: 11